11 listopada - Msza Święta w intencji Ojczyzny i o pokój na Ukrainie
11 listopada 2022
Serdecznie zapraszam 11 listopada na Msze Świętą z okazji 104 rocznicy Odzyskania Niepodległości Naszej Ojczyzny.
O godzinie 9.30 w Debrzycy,
a o godzinie 11. 00 w Grobnikach.
Z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem rozmawiała dr Monika Białkowska
Z różnych zaborów jesteśmy…
Ty z pruskiego, ja z rosyjskiego.
M.B.: Może nam się wydawać, że po 11 listopada 1918 r. wszyscy nagle rzucili się sobie na szyję, a potem już była sielanka. Sielanki nie było. Przez 123 lata ludzie stali się jakoś różni.
Różne były też sposoby niszczenia polskości. I nie wiem, czy największej krzywdy nie zrobiła nam Austria, choć ten zabór był pozornie najmniej bolesny. Na nas położył rękę car. Katolicy wprawdzie na prawosławie nie przechodzili, ale też nie dawano nam żadnej możliwości rozwoju intelektualnego, odbierano nam duszę. Niemcy byli protestantami. Ale Austria była katolicka! I to byli Habsburgowie, ilu świętych wyszło z ich rodu! I tam, w Krakowie, mają jeszcze trochę takiego kultu „naszego cysorza”.
Austria była katolicka i mało inwazyjna, więc ludzie mieli mniejszą motywację, żeby się buntować. A tu, w całej pruskiej wówczas Wielkopolsce dzieci ruszyły do strajku szkolnego. Był Drzymała ze swoim wozem. Był ks. Wawrzyniak z uczeniem przedsiębiorczości i spółdzielczości. I byli zwykli ludzie i ich opór. Moja prababcia chodziła do niemieckiej szkoły, ale jak stawała przed urzędnikiem, udawała, że po niemiecku nie rozumie. Musieli do spisywania umowy wzywać tłumacza: bo ona nie będzie po niemiecku we własnym kraju mówić! I imiona dzieciom świadomie dawała takie, które nie miały odpowiedników w języku niemieckim. Żeby żaden pruski urzędnik ich na niemieckie nie przerobił. Praprababcia zawsze chodziła w czarnej sukni z orzełkiem przypiętym pod szyją, w żałobie narodowej. Zanim przyszedł 11 listopada, a potem Powstanie Wielkopolskie, to wszystko było ich walką.
Ale też zachowaliście coś takiego fajnego po tym pruskim zaborze…
I chyba nie do końca chcemy się tego wyprzeć. Nigdy nie czułam takiej niechęci, która byłaby kategorycznym odcięciem się od wszystkiego, co się działo przez te 123 lata. Poznański porządek, słowa w poznańskiej gwarze, ale też większość budynków pocztowych, większość dworców kolejowych, wiele kościołów poprotestanckich, to wszystko jest spadek po zaborach! Niemcy budowali dla siebie, nie dla nas, to jasne. Ale to nam zostało.
Nie chcemy tu mówić o „błogosławionej winie”, ale fakt jest faktem. Dla mnie ważnym odkryciem z tamtych czasów jest postać arcybiskupa warszawskiego Aleksandra Kakowskiego i jego pamiętniki: taka mniej oficjalna opowieść o początkach Drugiej Rzeczypospolitej. Kakowski razem z Ostrowskim i Lubomirskim był w Radzie Regencyjnej, zarządzającej Królestwem Polskim przed objęciem władzy przez Piłsudskiego. Kakowski miał nosa... Zanim jeszcze to wszystko się stało, zrobił zjazd polskich biskupów z trzech zaborów, z okazji stulecia archidiecezji warszawskiej. Przyjechał wtedy Dalbor z Gniezna, któremu nie wolno było używać tytułu prymasa, przyjechał Sapieha z Krakowa, Bilczewski ze Lwowa i inni. Kakowski opisuje, jak po raz pierwszy spotkali się wszyscy, pasterze z różnych zaborów. Był taki staropolski, szlachecki płacz, ściskanie się. Ale była – jak pisze – też jakaś odpowiedzialność za odradzającą się ojczyznę i państwo, troska o to, jak będą je odbudowywać. Wiedzieli, że są Polakami i że są braćmi, choć do odzyskania niepodległości brakowało jeszcze z półtora roku.
Dziś byśmy usłyszeli: a dlaczego biskupi mieli się w to wtrącać? Co oni mieli do odbudowy kraju? Ale przecież nie było nikogo innego, żadnej instytucji, która przetrwałaby na terenie trzech zaborów, zachowując tak silną tożsamość. Tylko Kościół miał swoich przedstawicieli, którzy przetrwali mimo wszystko…
Potem, już kiedy dochodziło do rozbrajania zaborców, Kakowski pisał listy do Polaków, żeby zachowywali się po chrześcijańsku, bez odwetu i zemsty. Czuł się za to odpowiedzialnym.
A potem spierał się z Dalborem o to, kto ma być prymasem. Dalbor w zaborze pruskim przez lata nie miał prawa używać tego tytułu. A Kakowski w Królestwie mógł, więc sobie ten tytuł wziął.
Mówili, że Dalbor był prymasem Polski, a Kakowski prymasem Królestwa Polskiego – taki wybieg…
Z naszej, gnieźnieńskiej perspektywy, strasznie słabe to było.
Słabe. Ale zobacz: Kakowski miał mocne poczucie godności i pewnie inne słabostki, ale jak przyszło co do czego, to potrafił nacisnąć, żeby Rada Regencyjna ustąpiła i oddała władzę Piłsudskiemu, socjaliście przecież. A gdy przyszedł rok 1920 i Marszałek zwrócił się do niego z apelem o kapelanów, to skierował wezwanie do księży, żeby się do niego zgłaszali. Kiedy zmarł w 1938 r., to nie kazał się pochować w krypcie arcybiskupów warszawskich, ale na cmentarzu dla najuboższych – na Bródnie. Był w tych ludziach jakiś romantyzm.
Lubię myśleć, że 11 listopada nie był końcem niewoli, ale początkiem wolności: początkiem sklejania trzech różnych światów. I nie wiem, czy to sklejanie się udało i czy możemy uznać, że się skończyło. 123 lata niewoli, potem 20 lat mozolnego dopasowywania trzech różnych pozaborczych tradycji i powracania do korzeni, początki rozwoju gospodarczego, nauki… A potem wojna, a potem komuna. Dopiero teraz, po 1989 r. możemy odbudowywać wreszcie na spokojnie, bez żadnej zewnętrznej presji i nie przeciwko komuś.
To porywająca perspektywa. Będziemy o niej pewnie słyszeć w tych dniach. I dobrze, bo 100-lecie odzyskania niepodległości to naprawdę wielkie święto. Tylko co się wtedy stało? To, że naród, który przetrwał dzięki swojej kulturze, swojej wierze i nadziei – ten naród odzyskał państwo. To wszystko, o czym mówiliśmy na początku, zaczęło się zrastać. Tak naprawdę zrosło się...
Zrosło się? Nie sądzę. Przecież nawet porządnej analizy zranień po zaborach nie mamy! Czytałam niedawno tezy, że Polska jest krajem postkolonialnym. Może trzeba się w to wsłuchać? I przyjąć z pokorą, że musimy się leczyć, a nie zachłystywać zwycięstwem, bo to za mało. Potrzebujemy pracy, a nie tylko wzięcia się za ręce i udawania, że oto nie ma problemu, nic nas nie boli, bo ktoś sto lat temu wywalczył niepodległość. Nigdy nie byliśmy jednakowi. Nadal nie jesteśmy razem. I czas to sobie uświadomić.
Mocne słowa. Św. Jan Paweł miałby na to jednak w tym miejscu spokojną odpowiedź: „Myślę, że musimy się nauczyć przede wszystkim sięgania do korzeni. Tylko wtedy wyrządzone nam zło (...), może nas prowadzić do dobra, a to jest niewątpliwie program chrześcijański” (Pamięć i tożsamość). Jesteśmy tymi, za których tamci przed laty walczyli i o których myśleli. Właśnie nie wolno się nawzajem wykorzystywać, działać świadomie jeden przeciwko drugiemu, niszczyć się w myślach, słowach i uczynkach. Byłoby dużo, byłoby dobrze, gdybyśmy przynajmniej to w te dni zrozumieli.
Rozmawiała Monika Białkowska
Przewodnik Katolicki 45/2018